czwartek, 8 października 2015

Wielkie greckie wakacje, czyli Finikounda i okolice.

W tym roku zaszaleliśmy :-)
We wrześniu został mężowi urlop do wykorzystania i zastanawialiśmy się gdzie pojechać, jak go wykorzystać. Ponieważ w czerwcu byliśmy dwa tygodnie w górach, chcieliśmy pojechać w inne miejsce, najchętniej nad morze. Niestety polskie morze odpadało, choć uwielbiamy klimat Helu i Trójmiasta (klimat - czyt. atmosferę tych miejsc). Wiedzieliśmy, że we wrześniu morze jest już po proste zimne i wietrzyste, Piotruś z pewnością nie miałby możliwości wejścia do wody. I tu do głowy wpadła nam, a raczej mojemu ukochanemu mężowi - myśl o ciepłym morzu na południu Europy.

I tu muszę mojego ukochanego Marcina bardzo pochwalić, bo co jak co, ale organizacja wycieczek idzie mu naprawdę wspaniale! :-) Każdą wolną chwilę poświęcał na wyszukiwaniu informacji na temat naszej wrześniowej podróży. A wymagania mieliśmy naprawdę spore: plaża piaszczysta, rozsądne godziny lotu (ze względu na malucha), ciekawa lokalizacja, niezbyt duża odległość z hotelu do morza, pokój z aneksem kuchennym, dobre opinie o hotelu. Było nad czym się zastanawiać - wyjazd udał się wspaniale! Polecieliśmy z biurem podróży Grecos i byliśmy naprawdę zadowoleni.

Polecieliśmy na Peloponez do małej wioski rybackiej Finikounda.


Podróż samolotem minęła nam znakomicie, wzięliśmy dla synka pełno książeczek edukacyjnych z naklejkami, kilka książek i układanek, by podróż minęła mu jak najlepiej. Martwiliśmy się jak wytrzyma dwie godziny lotu siedząc na pupie, ale udało się :-) Gorsza była późniejsza 1,5 godzinna podróż autokarem do hotelu, Piotri już zmęczony przysypiał, a kręte i wąskie drogi sprawiły, że wszyscy mieliśmy już serdecznie dość tej podróży. Hotel zachwycił nas jednak, otrzymaliśmy "kawalerkę" o 50 m2 z aneksem kuchennym i wspaniałym widokiem z tarasu. Oczywiście zdjęcia nie oddają tego piękna ;-)


Przyznam szczerze, że trochę obawiałam się tego wyjazdu. Nigdy nie byliśmy na tego typu wakacjach. Jednak pobyt udał się wspaniale, każdego dnia spacerowaliśmy po uliczkach Finikoundy, spędzaliśmy czas na plaży, w basenie hotelowym, odbywaliśmy wieczorne spacery uliczkami, gdzie toczyło się "nocne życie". Wypoczęliśmy, temperatura była dla nas w sam raz - nie za gorąco, ok. 28 stopni Celsjusza, ciepłe morze, żyć nie umierać :-) 








A jak bawił się nasz synuś? Piotrusiowi bardzo się podobało, każdy dzień spędzał z mamą i tatą, a to dla niego najważniejsze.  Uwielbiał biegać bo naszym przestronnym pokoju hotelowym, a jednym z jego ulubionych miejsc była "da-ba". Czyli plac zabaw i basen przy hotelu a nade wszystko dziecięcy domek z tworzywa, w którym uwielbiał się bawić. Pilnował aby drzwi były zamknięte, wyglądał przez okno i był przeszczęśliwy. Czasem spotykał tam swojego kolegę - o rok starszego Fabiana, którego przypływy czułości (przytulanki) nieco odstraszały i doprowadzały do płaczu Piotrusia ;-D "Da-ba" była obowiązkowa po i przed posiłkiem (mieliśmy wykupione śniadania i obiado-kolacje w hotelu), a także po każdorazowym powrocie do hotelu.
Morskie fale przerażały Piotrka, nie chciał w ogóle wejść do morza, jednak w ostatnie dwa dni naszego pobytu, kiedy fale były minimalne, udało mi się kamykami zaciągnąć synka do morza. Jedyny dyskomfort w morzu odczuwaliśmy z powodu podgryzających nasze łydki rybek. Bardzo lubił bawić się w piasku na plaży. W basenie było już dużo lepiej bo nie było w nim fal :-) Kupiliśmy synkowi specjalne kółko - siedzisko do wody, niestety Piotruś za żadne skarby nie chciał w nim siedzieć, hehe ;-D No i synek był ogromnie zainteresowany palmami, czyli "papam".




Jedzenie hotelowe nie do końca przypadło nam do gustu, nie mamy nic do zarzucenia obsłudze hotelowej. Jednak słodko-kwaśne smaki niezbyt nam smakowały i obiado-kolacja była dla nas zbyt późno, bo o 19.30. O tej porze mieliśmy ochotę bardziej na lekkie posiłki. Dlatego stwierdziliśmy, że w naszym przypadku lepszym rozwiązaniem byłoby zdecydować się na śniadania, obiad zjeść w wiosce, a kolację już samemu w pokoju hotelowym. Oczywiście będąc w Grecji koniecznie chciałam spróbować słynnej greckiej sałatki. Ogromnie nam ona smakowała! Po prostu pychota, do tego chlebek, woda mineralna i nic więcej nie trzeba. Dodam, że porcje podają w Grecji przeogromne, dlatego kolejnym razem zamawialiśmy posiłki po jednej porcji na naszą trójeczkę :-) 

Bardzo lubiliśmy nasze wieczorne spacery po uliczkach Finikoundy. Grecy są bardzo przyjaźni i otwarci (przynajmniej tam, gdzie byliśmy), wieczorami kwitnie w tawernach życie towarzyskie, jest gwarno i radośnie. Na uliczkach frontem do przechodniów zasiadają na krzesłach ludzie i rozmawiają, przyglądają się turystom bez żadnych krępacji :-) Nasz synek również bardzo lubił spacery, szczególnie, że uwielbia jeździć w swojej spacerówce (trochę mnie to akurat martwi, wolałabym żeby więcej chodził).

Na dwa dni wypożyczyliśmy auto aby zwiedzić okolicę. Jest to dobre choć niestety drogie rozwiązanie dla osób, które z pewnych względów nie mogą bądź nie chcą korzystać z wycieczek fakultatywnych. Finikounda jest małą wioską rybacką, więc po czterech dniach troszkę nam się zaczęło nudzić i postanowiliśmy zobaczyć co znajduje się w okolicy.
Jednego dnia pojechaliśmy do Pylos oraz na piękną plażę Voidokilię. Natomiast drugiego dnia zwiedziliśmy ruiny zamku w Methoni oraz w Koroni. Ruiny zamku były malownicze, piękne i przerażające, a dlaczego? Dlatego, że niektóre miejsca były niezabezpieczone (w Polsce to by chyba nie przeszło), brakowało informacji o niebezpieczeństwie. Piotrusia trzymał mąż na rękach albo mógł chodzić tylko za rękę, ponieważ było kilka takich miejsc, z których bez problemu mógłby wpaść do morza. Było pięknie, choć naprawdę (jak dla mnie) przerażająco.
Tutaj Methoni:




Śmiać mi się chciało, bo nasz kochany synuś tam gdzie bezpiecznie to na nóżkach nie chciał spacerować, a z krzykiem wyrywał się z rąk w tych miejscach, które były niebezpieczne, nierówne i pochyłe ;-D

A tutaj przepiękny widok z ruin zamku w Koroni:


W Koroni zabezpieczenia już na szczęście były, ale sama przepaść i widok sprawiły, że byłam zachwycona i przerażona zarazem :-)

I tak tydzień minął jak sen, jak to zwykle bywa na urlopie. Mamy jednak co wspominać, było fantastycznie!

Buziaki dla wszystkich czytelników :-*
 

7 komentarzy:

  1. Wow, ale super wakacje! I piękne zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroszczę ;) U nas w tym roku tylko pobliskie wycieczki wchodzą w grę. Piękne zdjęcia i Wy tacy szczęśliwy! Super!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie wycieczki są super! :-) nawet te pobliskie, bo często jest tak, że tego, co blisko - nie znamy.
      pozdrawiam ciepło!

      Usuń