środa, 28 października 2015

"Babu, babu", czyli "Babo chce".

"Babu, babu" - wykrzykuje Piotruś i niesie książkę w ręce, a ja pytam: "co chce Babo?"- "tam!" - słyszę w odpowiedzi i widzę roześmianą buzię synka :-)





Otwieramy książkę i przypominamy sobie wszystkie postacie: Mama, Tata, Lalo, Binta, Pies, Kura, Ajsza i Babo. Razem z Ajszą i Babo, który (a może która) jedzie w wózku, wybieramy się na spacer do lasu. Towarzyszą nam pies, kura i leśne zwierzęta. Obserwujemy ptaki, oglądamy grzybki i zbieramy jagody. Spotykamy łosia - Piotruś wykrzykuje "jeleń! jeleń!" a mnie trudno wytłumaczyć mu różnicę między łosiem a jeleniem (a co dopiero jak widzimy renifera w innej książce ;-D). A co tam, czy to istotne - łoś, czy jeleń. Nagle spotykamy dzika i... biegiem w te pędy uciekamy do domu, gdzie czeka reszta rodziny :-)

Piękne ilustracje, dobry humor, cudne dźwięki i prostota, to jest to co mnie urzeka w książce "Babo chce".

"Babo chce! Tam!
Turli Turli na spacer do lasu!
A tam kto? A tam co?

Chrum Chrum! Czmychu Myk!" 


A co w tej książce najbardziej urzeka Piotrusia? Robienie ciasta z jagodami przez całą rodzinę a potem pałaszowanie go przy wspólnym stole :-) To jest jego ulubiona strona :-)



Wobec tego i my zrobiliśmy razem po raz pierwszy ucierane ciasto z rabarbarem. Akurat spodziewaliśmy się gości :-) Piotruś dzielnie ucierał, przesypywał, rozsypywał, a najbardziej chciał spróbować jak smakuje mąka, surowe jajko, surowe ciasto. W końcu ciasto się upiekło i synek zasiadł do konsumpcji :-)




"Babo chce"
Eva Susso, Benjamin Chaud
Wydawnictwo Zakamarki



W tej serii: "Binta tańczy" i "Lalo gra na bębnie" :-) 

Wpis powstał w ramach projektu Przygody z Książką

 

piątek, 16 października 2015

Nowe poduchy i CANDY!!!

W mojej pracowni już jakiś czas temu "uszyły się" nowe podusie - w czerni i bieli,  z dodatkiem surówki bawełnianej. A co w nich jest najfajniejsze? To, że są pikowane - czyli mięciutkie, puszyste - wspaniale jest przytulić do nich głowę. Uwielbiam takie poduchy, z bawełny, pikowane, mięciutkie. Uwielbiam się do nich przytulić i zasnąć :-)




Obie poduszki są wykonane na zakładkę. Jedna wykonana w technice patrchwork a druga z troczkami. Uwielbiam troczki - są takie eleganckie, dodają kropki nad "i". Przyznam się, że zawsze miałam kłopot w ich szyciu - dużo czasu mi zajmowały. Gdy przycięłam sobie paski tkaniny, musiałam jeszcze obrzucić krawędzie - dotychczas najpierw upinałam szpilkami a potem prasowałam i szyłam. Tym razem jednak mnie olśniło i od razu przy pomocy żelazka elegancko zaprasowałam krawędzie i zszyłam. Dwa razy mniej roboty i większa frajda :-) Wiem, że niektórzy po prostu zszywają takie paski w tunel i wywracają na drugą stronę - ja jednak za "chiny ludowe" tego nie potrafię :-D



Która z tych przytulnych poduszek podoba Wam się najbardziej?






Pytam nie bez powodu :-)
Bo oto moi Drodzy organizuję po raz pierwszy WIELKIE ROZDANIE! Powodów do zabawy jest kilka :-) Po pierwsze mój blog Pracownia u Pati w lipcu skończył 2 lata, po drugie ciągle się rozwija, a po trzecie - tak już prywatnie - po raz drugi zostanę Mamą :-))
Chcecie świętować razem ze mną?

Zapraszam do konkursu! W zabawie można wygrać jedną z dwóch prezentowanych poduszek. 


 A oto zasady Candy:

1) Jeżeli chcesz wziąć udział w zabawie napisz mi o tym w komentarzu pod tym postem i określ w nim, którą poduchę wybierasz.
2) Jeżeli posiadasz bloga - zamieść w nim podlinkowany do tego posta baner konkursowy.
3) Jeżeli nie posiadasz bloga, podpisz się w komentarzu i zostaw swój adres e-mail do kontaktu.
4) Termin zgłoszeń upływa 31 października i zostanie wylosowana jedna osoba.

Zapraszam serdecznie!

środa, 14 października 2015

"Brum, brum", czyli ulubione książki o pojazdach.

Po raz pierwszy mam wielką przyjemność brać udział  w III-ciej edycji projektu Przygody z Książką. 



O projekcie co nieco czytałam już wcześniej, ale dopiero teraz zdecydowałam się do niego przyłączyć. Oboje z synkiem UWIELBIAMY książki, a dzisiaj pierwszy post dedykuję książkom o pojazdach.


Jak chyba każdy chłopczyk tak i Piotruś uwielbia wszelkie pojazdy. W domu w każdym kącie znajdują się jakieś autka, koparki, lokomotywy, czy też samoloty. Na spacerze jedną z atrakcji są mijane po drodze samochody, autobusy, tramwaje, ciężarówki. Poznajemy też dźwięki jakie one wydają: "brum-brum", "ijo-ijo", "dryń-dryń", czy "pyr-pyr" :-)

No i oczywiście mamy książki o pojazdach:

1.Jedną z pierwszych książek jakie synek dostał w ciągu pierwszego półrocza to był "Helikopter Piotrka" z serii Mały chłopiec, wydawnictwo Olesiejuk. Później dołączyły z tej samej serii "Dźwig Darka", "Sanie św. Mikołaja" oraz "Ciężarówka Czarka". Książki te ciągle bardzo podobają się Piotrkowi, a z biblioteki co jakiś czas wypożyczamy też inne części. Z tyłu na okładce przedstawione są wszystkie książki z serii. Piotruś lubi wyszukiwać wśród nich te pozycje, które już posiada w swojej biblioteczce.



2. Rok temu hitem było "Auto" bardzo fajnie ilustrowana książka z twardymi stronami i ciekawą grafiką. Na każdej stronie znajduje się jedno zdanie, także byłam w stanie je przeczytać synkowi w trakcie przeglądania obrazków. Teraz już troszkę znudziła mu się ta pozycja, ale polecamy ją Wam szczerze! Dzięki tej książce Piotruś po raz pierwszy dowiedział się, co to jest autobus i zaczął rozpoznawać ten pojazd na ulicy ;-)





"Auto"
Autor:J.M. Brum
Ilustracje: Jan Bajtlik
Wydawnictwo Dwie Siostry 

3. A to malutka książeczka, która kiedyś "wpadła" w moje ręce w księgarni Matras. W sam raz do małych rączek, ilustracje powalają na kolana (przynajmniej mnie), takie jakby trochę w stylu retro, proste, kolorowe i potraktowane z poczuciem humoru. Poręczna książeczka, która zmieści się do damskiej torebki, często towarzyszyła Piotrusiowi w poczekalni, czy w czasie podróży. Na dodatek każdy pojazd podpisany jest w czterech językach: polskim, angielskim, francuskim i hiszpańskim.






"Pojazdy"
Autor i ilustracje: Robert Romanowicz
Wydawnictwo Tashka 

4. I nasz najnowszy nabytek - książka "Hej,ho!" japońskiego autora z serii Pracujące pojazdy. Dopiero się z nią zapoznajemy, wybrałam ją dla synka ze względu na piękne proste ilustracje. Podoba mi się to, że dzięki tej książce Piotruś może dowiedzieć się, czym dokładnie zajmują się poszczególne pojazdy takie jak wywrotka, czy wózek widłowy. Synek je zna, jednak nie wie jeszcze do końca w jaki sposób pracują. W tej serii pojawiły się już na rynku jeszcze dwa inne tytuły: "Zostaw to mnie" oraz "Czy dosięgnie?".





"Hej, ho!"
Autor i ilustracje: Taro Miura
Wydawnictwo Tako

A czy Wasze dzieci też lubią książki o pojazdach?
Pozdrawiam serdecznie wszystkich zaczytanych :-)
 

czwartek, 8 października 2015

Wielkie greckie wakacje, czyli Finikounda i okolice.

W tym roku zaszaleliśmy :-)
We wrześniu został mężowi urlop do wykorzystania i zastanawialiśmy się gdzie pojechać, jak go wykorzystać. Ponieważ w czerwcu byliśmy dwa tygodnie w górach, chcieliśmy pojechać w inne miejsce, najchętniej nad morze. Niestety polskie morze odpadało, choć uwielbiamy klimat Helu i Trójmiasta (klimat - czyt. atmosferę tych miejsc). Wiedzieliśmy, że we wrześniu morze jest już po proste zimne i wietrzyste, Piotruś z pewnością nie miałby możliwości wejścia do wody. I tu do głowy wpadła nam, a raczej mojemu ukochanemu mężowi - myśl o ciepłym morzu na południu Europy.

I tu muszę mojego ukochanego Marcina bardzo pochwalić, bo co jak co, ale organizacja wycieczek idzie mu naprawdę wspaniale! :-) Każdą wolną chwilę poświęcał na wyszukiwaniu informacji na temat naszej wrześniowej podróży. A wymagania mieliśmy naprawdę spore: plaża piaszczysta, rozsądne godziny lotu (ze względu na malucha), ciekawa lokalizacja, niezbyt duża odległość z hotelu do morza, pokój z aneksem kuchennym, dobre opinie o hotelu. Było nad czym się zastanawiać - wyjazd udał się wspaniale! Polecieliśmy z biurem podróży Grecos i byliśmy naprawdę zadowoleni.

Polecieliśmy na Peloponez do małej wioski rybackiej Finikounda.


Podróż samolotem minęła nam znakomicie, wzięliśmy dla synka pełno książeczek edukacyjnych z naklejkami, kilka książek i układanek, by podróż minęła mu jak najlepiej. Martwiliśmy się jak wytrzyma dwie godziny lotu siedząc na pupie, ale udało się :-) Gorsza była późniejsza 1,5 godzinna podróż autokarem do hotelu, Piotri już zmęczony przysypiał, a kręte i wąskie drogi sprawiły, że wszyscy mieliśmy już serdecznie dość tej podróży. Hotel zachwycił nas jednak, otrzymaliśmy "kawalerkę" o 50 m2 z aneksem kuchennym i wspaniałym widokiem z tarasu. Oczywiście zdjęcia nie oddają tego piękna ;-)


Przyznam szczerze, że trochę obawiałam się tego wyjazdu. Nigdy nie byliśmy na tego typu wakacjach. Jednak pobyt udał się wspaniale, każdego dnia spacerowaliśmy po uliczkach Finikoundy, spędzaliśmy czas na plaży, w basenie hotelowym, odbywaliśmy wieczorne spacery uliczkami, gdzie toczyło się "nocne życie". Wypoczęliśmy, temperatura była dla nas w sam raz - nie za gorąco, ok. 28 stopni Celsjusza, ciepłe morze, żyć nie umierać :-) 








A jak bawił się nasz synuś? Piotrusiowi bardzo się podobało, każdy dzień spędzał z mamą i tatą, a to dla niego najważniejsze.  Uwielbiał biegać bo naszym przestronnym pokoju hotelowym, a jednym z jego ulubionych miejsc była "da-ba". Czyli plac zabaw i basen przy hotelu a nade wszystko dziecięcy domek z tworzywa, w którym uwielbiał się bawić. Pilnował aby drzwi były zamknięte, wyglądał przez okno i był przeszczęśliwy. Czasem spotykał tam swojego kolegę - o rok starszego Fabiana, którego przypływy czułości (przytulanki) nieco odstraszały i doprowadzały do płaczu Piotrusia ;-D "Da-ba" była obowiązkowa po i przed posiłkiem (mieliśmy wykupione śniadania i obiado-kolacje w hotelu), a także po każdorazowym powrocie do hotelu.
Morskie fale przerażały Piotrka, nie chciał w ogóle wejść do morza, jednak w ostatnie dwa dni naszego pobytu, kiedy fale były minimalne, udało mi się kamykami zaciągnąć synka do morza. Jedyny dyskomfort w morzu odczuwaliśmy z powodu podgryzających nasze łydki rybek. Bardzo lubił bawić się w piasku na plaży. W basenie było już dużo lepiej bo nie było w nim fal :-) Kupiliśmy synkowi specjalne kółko - siedzisko do wody, niestety Piotruś za żadne skarby nie chciał w nim siedzieć, hehe ;-D No i synek był ogromnie zainteresowany palmami, czyli "papam".




Jedzenie hotelowe nie do końca przypadło nam do gustu, nie mamy nic do zarzucenia obsłudze hotelowej. Jednak słodko-kwaśne smaki niezbyt nam smakowały i obiado-kolacja była dla nas zbyt późno, bo o 19.30. O tej porze mieliśmy ochotę bardziej na lekkie posiłki. Dlatego stwierdziliśmy, że w naszym przypadku lepszym rozwiązaniem byłoby zdecydować się na śniadania, obiad zjeść w wiosce, a kolację już samemu w pokoju hotelowym. Oczywiście będąc w Grecji koniecznie chciałam spróbować słynnej greckiej sałatki. Ogromnie nam ona smakowała! Po prostu pychota, do tego chlebek, woda mineralna i nic więcej nie trzeba. Dodam, że porcje podają w Grecji przeogromne, dlatego kolejnym razem zamawialiśmy posiłki po jednej porcji na naszą trójeczkę :-) 

Bardzo lubiliśmy nasze wieczorne spacery po uliczkach Finikoundy. Grecy są bardzo przyjaźni i otwarci (przynajmniej tam, gdzie byliśmy), wieczorami kwitnie w tawernach życie towarzyskie, jest gwarno i radośnie. Na uliczkach frontem do przechodniów zasiadają na krzesłach ludzie i rozmawiają, przyglądają się turystom bez żadnych krępacji :-) Nasz synek również bardzo lubił spacery, szczególnie, że uwielbia jeździć w swojej spacerówce (trochę mnie to akurat martwi, wolałabym żeby więcej chodził).

Na dwa dni wypożyczyliśmy auto aby zwiedzić okolicę. Jest to dobre choć niestety drogie rozwiązanie dla osób, które z pewnych względów nie mogą bądź nie chcą korzystać z wycieczek fakultatywnych. Finikounda jest małą wioską rybacką, więc po czterech dniach troszkę nam się zaczęło nudzić i postanowiliśmy zobaczyć co znajduje się w okolicy.
Jednego dnia pojechaliśmy do Pylos oraz na piękną plażę Voidokilię. Natomiast drugiego dnia zwiedziliśmy ruiny zamku w Methoni oraz w Koroni. Ruiny zamku były malownicze, piękne i przerażające, a dlaczego? Dlatego, że niektóre miejsca były niezabezpieczone (w Polsce to by chyba nie przeszło), brakowało informacji o niebezpieczeństwie. Piotrusia trzymał mąż na rękach albo mógł chodzić tylko za rękę, ponieważ było kilka takich miejsc, z których bez problemu mógłby wpaść do morza. Było pięknie, choć naprawdę (jak dla mnie) przerażająco.
Tutaj Methoni:




Śmiać mi się chciało, bo nasz kochany synuś tam gdzie bezpiecznie to na nóżkach nie chciał spacerować, a z krzykiem wyrywał się z rąk w tych miejscach, które były niebezpieczne, nierówne i pochyłe ;-D

A tutaj przepiękny widok z ruin zamku w Koroni:


W Koroni zabezpieczenia już na szczęście były, ale sama przepaść i widok sprawiły, że byłam zachwycona i przerażona zarazem :-)

I tak tydzień minął jak sen, jak to zwykle bywa na urlopie. Mamy jednak co wspominać, było fantastycznie!

Buziaki dla wszystkich czytelników :-*